W pewnej małej wiosce, położonej daleko, daleko, aż prawie na krańcu świata, tam gdzie już prawie nikt nie zaglądał, żył sobie piesek. Piesek ten miał na imię Borys i był bardzo wesoły. Uwielbiał szczekać wszem i wobec, to na gołębie, które starał się uczyć dyscypliny, to tak samo na inne ptaki. Ptaszki bowiem sfruwały na podwórko, gdzie piesek posiadał budę, kiedy chciały i bardzo brudziły albo podskubywały jedzenie z psiej miski. Na to Borys przecież nie mógł pozwolić, chociaż gdy biegł z ciekawości gdzie indziej, gołębie i kompania pozostałych kolegów i tak częstowały się pozostałościami jego jedzenia, ile chciały.
Pewnego razu piesek postanowił pobiegać po łące. Położona była ona dalej od jego domu, toteż postanowił pójść na skróty po trudnym, wyboistym terenie. Wertepy te okazały się jednak na tyle duże, że Borysa zaskoczyły. W pewnym momencie nawet upadł, przednia łapa napotkała bowiem dziurę. Dziura ta, porośnięta trawą, nie była w ogóle widoczna. Leżący na brzuchu piesek rozmyślał, co też się stało. Pozbierał się czym prędzej i zawrócił, pomimo kulawienia niezdarną łapką. Gdy dotarł do podwórka, zobaczył budę i miskę, z której ptaki wydziobywały jeszcze resztki jedzenia. Tym razem nie przegonił ich, pomyślał bowiem sobie, że i one mogą mieć zwichniętą nogę, trudno im tym samym szukać pokarmu gdzie indziej.
Od tego zdarzenia minęło już trochę czasu, łapka już dawno przestała boleć, a Borys nawet zakolegował się z ptakami i to czego nie dojadł, pozostawiał im. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie w zgodzie.